Burzę nad orłowskim molo planowałem sfotografować już od jakiegoś czasu. Wcześniej próbowałem szczęścia przy falochronie w Górkach Zachodnich, ale jedyne co udało mi się osiągnąć w lipcowy wieczór, to przekonać się, że nieprzemakalna kurtka potrafi jednak przemoknąć 🙂 Pogodę na ICM sprawdzam pod kątem zdjęciowym codziennie, więc w piątek spodziewałem się burz. Będąc tego dnia w Gdyni, co kilka minut otrzymywałem powiadomienia o intensywnych wyładowaniach, zdecydowałem się więc wybrać na molo.
Jadąc w konkretne miejsce staram się planować to, co chcę fotografować, bo często zdarza się, że moment na uchwycenie słońca, czy jakiegoś zjawiska optycznego jest tak krótki, że warto być przygotowanym i nie zastanawiać się nad ujęciem bądź ustawieniami sprzętu, bo niepotrzebnie zajmuje to czas. Zaplanowałem kadr, w którym molo przechodzi przez środek zdjęcia. Choć można pokusić się o bardziej kreatywne ujęcie, to zdecydowałem się na wariant najbardziej oklepany, który sam niejednokrotnie powielałem w tej lokalizacji przy różnych warunkach meteo. W tym zdjęciu ozdobą miała być błyskawica, a nie kreatywne ujęcie molo. Nie mniej jednak, kadr ten wymaga precyzji, jeśli wszystkie „meble” na zdjęciu mają być ułożone prosto. Ponieważ nie pierwszy raz byłem w tym miejscu to wiem, że pokład zbudowany jest z 48 desek, więc idealnie proste ustawienie statywu uzyskamy kładąc najbardziej wysuniętą nogę trójnoga między 24 a 25 deską, a dwie pozostałe – symetrycznie z tyłu 🙂 Taka geometria gwarantuje, że oś symetrii molo będzie ułożona centralnie w całym kadrze a żadna z barierek czy latarni nie będzie „uciekać” w bok. I być może zastanawiacie się, co to za bezwartościowa wiedza, ale jeśli wstaje się o 4 nad ranem, żeby przed 5 być w plenerze i kiedy dosłownie w kilkanaście sekund w istotny sposób potrafią zmienić się warunki światła, to naprawdę nie ma czasu na tańczenie lambady ze statywem w poszukiwaniu środka molo 🙂 Wolę policzyć do 24 i mieć pewność że statyw stoi równo. I mimo że przy tym ujęciu nie fotografowałem o świcie, to ta wiedza była równie przydatna, bo burza zaczęła szybko zbliżać się do Orłowa i kilka minut później nie oddałbym już takiego strzału.
Przy takiej koncepcji wybór obiektywu mógł być tylko jeden – jak najszerszy kąt, żeby objąć jak najwięcej nieba i fragment molo, który będzie zamykał zdjęcie u dołu kadru. Sięgnąłem więc po 16-35mm f/4 L podłączony do pełnoklatkowego Canona 6D Mk II. Na wyczucie wyszło mi, że zdjęcie powinno naświetlać się około 4 sekund, żeby piorun był dostatecznie widoczny. Zdjęcia rozpocząłem około 16:30, więc mimo zachmurzenia było jeszcze dość jasno. Po założeniu dwóch filtrów – neutralnego szarego oraz połówkowego, pozostałe parametry ekspozycji ustawiłem tak, że ISO opuściłem do 50, a przysłonę przymknąłem do f/14. Przy standardowym ISO 100 mielibyśmy zbyt mały otwór przysłony, a f/14 gwarantowało głębię ostrości w niemal całym kadrze i dostatecznie wysoką rozdzielczość. Niestety stosowana przeze mnie ramka do filtrów Cokin jest zbyt wąska i przy używaniu krótkich ogniskowych (16-20mm) w kadr wchodzi krawędź jej obudowy. To powoduje, ze przy edycji zdjęcia, muszę ściąć boki kadru.
Ogniskową ustawiłem na 16mm, wyrównałem kadr i wykonałem próbne zdjęcie. Szybki podgląd, poprawiłem położenie filtru połówkowego, przetarłem szkła, zabezpieczyłem obiektyw parasolem i rozpocząłem wykonywanie zdjęć w trybie seryjnym z interwałem ustawionym na jedną sekundę. W trakcie pierwszego zdjęcia seryjnego miało miejsce duże wyładowanie. Huk i błysk nastąpiły w tym samym momencie, piorun uderzył jakieś 100 metrów ode mnie, obok charakterystycznej żółtej boi przy molo. Przerwałem interwał, żeby sprawdzić co zmieściło się w kadrze. Prawie idealnie, chociaż przy takim ułożeniu pioruna szkoda, że obiektyw nie był bardziej zadarty do góry. Ale wiedziałem, że to jest właśnie „to” zdjęcie i że mogę kończyć zdjęcia po 5 minutach sesji, zwłaszcza że w tej chwili zaczęło intensywnie lać. Jednak zostałem, bo liczyłem, że uda się jeszcze uchwycić coś widowiskowego. Niestety burza zaczęła się oddalać, a moja walka z parasolem zakończyła się porażką – następnym razem uzbroję się w jakiś baldachim z piorunochronem 🙂
I choć udało mi się jeszcze uchwycić kilka błyskawic na prawie 150 ujęciach, to jednak w porównaniu ze zdjęciem, które opublikowałem, pozostałe mają dyskwalifikujące wady. W edycji wykonałem drobne zmiany – standardowo korekcja profilu obiektywu, geometrii i przycięcie kadru a także delikatne zwiększenie kontrastu, balans poziomów i tonów, oraz filtry – gradientowy (ściemnienie nieba) i pędzel (zdjęcie świateł z błyskawicy bo w kilku miejscach była ona prześwietlona; na koniec delikatne ściemnienie 48 🙂 desek molo).
Zdjęcie wrzucone na Instagram, jako pierwsze z moich niemal 500 postów dostało ponad 1000 polubień! Dzięki! Dostałem też od Was kilka pytań o to jak je zrobiłem, jak wyglądała postprodukcja, więc zdecydowałem się opisać to w tym blogowym wpisie. Wiktor spytał mnie czy nie chciałem bardziej edytować kolorów. Nie, dlatego że tak jak pisałem wyżej, w tym zdjęciu chodziło o błyskawicę, a nie o to, żeby z Bałtyku zrobić Karaiby 🙂 No i nie chciałem dorysowywać tej błyskawicy w Photoshopie, ani też łączyć na jednym zdjęciu kilku błyskawic z innych klatek. Piotr spytał, czy kadr nie jest poruszony. Przyznam, że włączając Lightrooma trochę bałem się o to, bo w trakcie grzmotu trochę potrzęsło, jednak na szczęcie ostrość jest! Obiektyw miał oczywiście wyłączoną stabilizację, bo strzał oddawany był ze statywu.
Okolice mola w Orłowie zwykle są przepełnione, ale o świcie kiedy najczęściej fotografuję, czy też w trakcie takiej pogody jak na zdjęciu, tłumów nigdy nie ma 🙂 A najfajniejsze w fotografii krajobrazu jest to, że zapewnie jeszcze nie raz będę w tym miejscu, ale drugiego takiego zdjęcia już zrobię.